Polska jest już dwadzieścia lat w UE, ale nadal stawką wyborów do Parlamentu Europejskiego jest władza w kraju.
Zauważcie, że konkurujące partie polityczne nie starają się wysłać do Europarlamentu ludzi najbardziej kompetentnych w problematyce europejskiej. Wpisani na ich listy wyborcze kandydaci mają jedynie wyrąbać jak najwyższy procent społecznego poparcia dla ich partii. Bo wyniki wyborów pokażą aktualną wycenę partii na polskiej giełdzie politycznej. Ustalą ich hierarchię aż do wyborów prezydenckich w połowie przyszłego roku.
Aby zebrać jak najwięcej głosów, wszystkie partie polityczne wpisały na swe listy przede wszystkim osoby znane potencjalnym wyborcom. Wiele z nich kandydowało w poprzednich wyborach parlamentarnych i samorządowych. Nierzadko znajdziemy na listach nazwiska znane z tego, że są znane. Widać doradcy konkurujących partii zgodnie uznali, że polscy wyborcy są jak inżynier Mamoń, bohater filmu „Rejs”. Jemu podobały się tylko te melodie, które już słyszał. Nie potrzebował słuchać nowych.Obserwatorzy polskiego życia politycznego zgodnie twierdzą, że w wyborach do Europarlamentu uczestniczą szczególni wyborcy. Przede wszystkim wierni kibice, nierzadko kibole, partii politycznych. A także zainteresowane problematyką europejską pięknoduchy. Oczywiście owi zainteresowani stanowią niewielki odsetek potencjalnie głosujących. Nie wygrywa się jedynie dzięki ich aktywności… Cały felieton na łamach tygodnika.