Z przerażeniem czytam wszystko, co dotyczy sprawy byłego już sędziego Tomasza Szmydta. Jednak nie wiąże się ono z tym co zrobił, lecz z tym, czego nie zrobiły polskie służby specjalne i tym, co robi nasza krajowa propaganda.
Zacznijmy od tego co pozornie wydaje się oczywiste – od jego „ucieczki” z Polski. Czy Tomasz Szmydt był poszukiwany polskim lub międzynarodowym listem gończym? Nie był.Czy ciążyły na nim jakieś zarzuty karne? Nie. Czy chociaż miał jakieś wezwanie do prokuratury czy którejś ze służb śledczych? Nie miał. Czy legalnie opuścił terytorium RP?Jak najbardziej. Dlaczego więc wmawia się nam, że „uciekł”, zamiast po prostu napisać, że wyjechał?
Jest dla mnie oczywiste, że sędzia (ściślej mówiąc były) nawiązał współpracę z wywiadem Białorusi lub Rosji, za co go potępiam! Tyle tylko, że jest to moje przekonanie; moje – publicysty. Różnica między mną a organami ścigania jest taka, że ja mogę sobie pozwolić na dywagacje i śmiałe kreślenie mniej lub bardziej wiarygodnych scenariuszy zdarzeń, prokuratura zaś musi operować faktami. Z rozmowy, jaką Polska Agencja Prasowa (PAP)przeprowadziła z rzeczniczką prasową Prokuratora Generalnego prok. Anną Adamiak, dowiedziałem się, że zapadła decyzja o postawieniu Szmydtowi zarzutów. Ma odpowiadać za, najogólniej mówiąc, szpiegostwo. Bardziej precyzyjnie zaś za „współpracę z obcym wywiadem” (art. 130, par. 1 i par. 5 kk). A co dokładnie – zdaniem pani rzecznik – zrobił były sędzia? Występował w mediach, a jego wypowiedzi „zostały wykorzystane przez władze białoruskie i rosyjskie dla ich celów propagandowych polegających na szerzeniu narracji oskarżającej Polskę o niesamodzielną politykę mającą na celu destabilizację Białorusi i Ukrainy” (cytat za depeszą PAP z 10 maja). I to wszystko co na niego mają… Cały felieton na łamach tygodnika.